To jest jedna z tych płyt, której słucha się w całości. Zdaję sobie sprawę, że wiele osób zna tylko hicior z tego albumu jak „With ot without you”, ale dla mnie każdy utwór tworzy tu jedną wspólną historię. Rozdzielanie jej na hiciory psuje całościowy klimat.
Moja wersja to remastering z okazji 20lecia albumu. Jest wydany w trochę innym pudełku niż zwykle (ale to pewnie nietypowe dla mnie jedynie). Zwie się ono Super Jewelbox (wszelkie informacje o rodzajach opakowań biorę od Płytomaniaka – bo on to bardziej spec jest). Dlaczego o tym piszę? Ano dlatego, że bardziej mi się te pudełka podobają. Z czasem jakoś tak nabrałem do nich przekonania. Nie mam wielu wydań w takiej wersji, ale jakieś przyjemniejsze jest to pudło od tego standardowego pudła, chociaż zmiany są kosmetyczne.
Trzymając się więc jeszcze wersji technicznej, w środku mamy bardzo ładną książeczkę. Wszystko wydane w pięknej złoto biało czarnej kolorystyce. Wygląda to bardzo gustownie. Są teksty, jest też i słowo wstępu. Do poczytania przy wjeżdżaniu w klimat tego jak dla mnie arcydzieła.
Zaczyna się od trzech klasyków. Przynajmniej jak dla mnie, bo Kasia wczoraj w aucie nie znała większości tego albumu. Where the streets have no name – idealny wstęp do tego albumu. Te klawisze nadają temu taki religijny klimat. Pięknie wprowadzony bas (ja kiedyś w ogóle nie doceniałem basu w U2 – a to jest coś pięknego). Ogromnie podoba mi się przestrzeń w tym numerze (jak dla mnie zresztą myśl przewodnia całego albumu). Cudowny tekst o ucieczce, wolności, braku ograniczeń.
I still haven’t found what I’m looking for – znowu czuć wolność – pomimo smutnego tekstu o ciągłości poszukiwań. Ta muzyka nadaje tak ogromnej wolności. To gitara The Edge daje ten klimat.
With or without you w pewien sposób kontynuuje tematykę tekstu z poprzedniego numeru. No jest to hicior, już trochę oklepany, jednak otoczony resztą numerów jest do wysłuchania jeszcze. Trzeba docenić bas Adama Claytona. Słyszałem go setki razy ale i tak uważam, że to świetny kawałek. No, a jeśli chodzi o tekst to humorystycznie zawsze przypomina mi się taki rysunek.
Następny numer – Bullet the blue sky – ehh znowu się powtórzę z tym basem – ale pięknie to brzmi.. zresztą perkusja też świetnie tu wpasowana w ten najmocniejszy chyba numer na płycie. Przeróbki znam ze strony Sepultury i P.O.D., ale jest ich pewnie o wiele wiele więcej. Świetny numer – genialny tekst, to jest numer pokazujący tę polityczną stronę U2. Te zaangażowane w sprawy świata – numer, który jak we wkładce, ktoś sprytnie napisał, pasuje do sytuacji z Czeczenii jak i Iraku.
Nie ma słabych numerów na tej płycie – pięknie śpiewa Bono w Running to stand still, cudownie i monumentalnie brzmi Red Hill Mining Town (aż dziwne, że nie jest to większy hicior).
In God’s country – jakoś najbardziej kojarzy mi się z klimatem płyty War – jest trochę odcięty od reszty numerów na albumie. Jakoś tak pozytywnie brzmi, aż ma się ochotę śpiewać za Bono. Trip through your wires ma jakiś taki najbardziej gospelowy klimat – to chyba przez ten tekst, jakoś tak bardzo religijny.
Dziwnie brzmią dla mnie te bongosy na początku One tree hill, aż dziwi mnie to, że z takiego mało ciekawego początku powstaje tak piękny utwór. Po prostu panowie mają tę łatwość pisania hitów.
No jak dla mnie (a od wczoraj też dla Kasi) najbardziej porywający numer – Exit. Po prostu wkraczasz w ten świat i nie chcesz wyjść. Genialnie brzmiało to wczoraj gdy gnaliśmy autem pośrodku ciemnego lasu. Uwielbiam gdy numery uderzają z czasem, budując napięcie. No i te efekty brzmiące dla mnie trochę nineinchnailsowo. Tekst mówi podobno o tym co dzieje się w głowie mordercy. To całościowo tworzy niewiarygodny klimat.
Na koniec zamykający klamrą Mothers of the disappeared. Idealnie pasuje do tego czym zaczynał się ten album.
Trzeba przyznać, że jest to album ponadczasowy (choć ja z dyskografii U2 mam innego faworyta). Sprzedano go już ponad 16mln egzemplarzy. Jeden z ważniejszych i przełomowych albumów U2 jak i całej muzyki rockowej. Brzmi to wszystko bardzo górnolotnie, ale ja muszę się z tym zgodzić. Sam muszę przyznać, że miałem kiedyś podobne odczucia to tego co o tym albumie mówi na przykład Lipa (m.in. Illusion i Lipali). To po prostu album, który warto znać.
Pierwszy raz mam chyba bardziej wypasioną wersję tego albumu od Ciebie 🙂
20th anniversary http://en.wikipedia.org/wiki/File:U2-joshua-tree-20th-anniversary-box.jpg i nawet winyl się u mnie znajdzie 🙂
A sam album, nie ma co jeden z najważniejszych, dla wielu jak choćby Scotta Stappa z Creed ta płyta była tak ważna, że ponoć chodził z nią spać. Red Hill, to utwór na który zawsze zwraca się uwagę słuchając tej płyty i powstaje pytanie dlaczego nie stał się hiciorem. Mimo, że był planowany jako drugi singiel (stąd teledysk) okazało się, że Bono miał problemy ze śpiewaniem tego utworu na próbach i w związku z tym nigdy nie zaśpiewali go na koncercie. Jedyny z całej płyty.
PS. Ciekawi mnie jaki jest Twój faworyt w dyskografii U2, bo muszę przyznać, że choć Joshua to wielki album itd., itp,, to i ja mam inną płytę, którą stawiam wyżej. Ciekawe czy tą samą?
piękna ta Twoja wersja, no, a winyla to zazdroszczę straszliwie.. Nie wiedziałem, że Red Hill nie jest grany,szkoda, bo to piękny numer.. hmmm co do mojego faworyta to jest to War 🙂 po prostu kocham cały ten album, za Sunday, New Years, a szczególnie za Like a Song 🙂 a, który Twój?
u mnie płytą numero uno w ich dyskografii jest Achtung Baby. Od tej płyty zacząłem pacholęciem będąc, no dobra w liceum to było 🙂 i była to miłość od pierwszego przesłuchania. Zresztą miłość ma do tego zespołu trwa do dziś. Jakbym miał zabrać trzy płyty na bezludną wyspę, to Achtung jest na pewno jedną z nich. Dla mnie ta płyta nie ma słabego punktu i żeby nie było, że idę na łatwiznę, to nie One, ani Even Better…. są tu dla mnie tym najważniejszymi utworami, a Acrobat, w pięknym otoczeniu Ultra Violet i Love is Blindness. Cudo, choć nie powiem War to również świetny wybór 🙂