Dziś pora na Lanegana. A przez co? Przez to, że na fejsiu dziewczyny dały wczoraj linki do kawałków Marka. Przez to, że dziś można było usłyszeć jeden z nowostarych utworów Mad Season z Markiem na wokalu.Tak więc cały dzień się na to zbierało. Będzie wieczór, mnie już ząb nie będzie bolał i razem z Markiem siądziemy przy whisky. Spokojnie, nie musi być głośno. Czas na zadumę.
Jedyna płyta solowa mistrza Lanegana jaką mam na razie. To był gwiazdkowy prezent – bardzo ładnie dobrany przez moją mamę. Trzeba przyznać, że mama ma gust – dziękuję raz jeszcze.
Mogę się pochwalić i zrobię to bo mogę (się powtarzam się). Słyszałem dwa utwory z tej płyty na żywo – bardzo chciałem mieć ten album właśnie dzięki One Way Street, a dokładnie dzięki fragmentowi „.. I drink so much sour whisky, I can hardly see..”. Tak mi się to spodobało wtedy. Z taką piękną chrypą to wyśpiewał. Dużo tu pięknych ballad na tym albumie – takie na przykład ładne Kimiko’s Dream House – po prostu śliczne. Resurrection song to drugi numer, który słyszałem na żywo (mówiłem już o tym, że byłem na koncercie Marka?). Kolejna piękna kompozycja. Jest tak ponura, genialnie to brzmiało z pogłosem (tak mi się zdaje, że śpiewane było z pogłosem na koncercie). Tytułowe Field Song z moim ulubionym głosem Marka (bo on ma ich kilka). Tym ciężkim, mrocznym, pełnym whisky. Szkoda tylko, że to jest takie krótkie, te gitary na koniec.. strasznie dziwne, takie odklejone od całości, ale ma się ochotę tego słuchać dalej.
Ten album jest idealny na wieczór. Nie ma się co z nim rozdrabniać, całościowo jest piękny. Teksty po raz kolejny mistrzowskie, okładka taka bidulka, jedynie kolorystykę ma miłą. Utwór, który troszkę może tu nie pasować (ale i tak jest dobry) to No Easy Action – jakoś tak nie pasuje po prostu – za szybki jest. Natomiast w reszcie jest klimat, są ponure klawisze, niepokojące gitary (Blues for D). Polecam na chwilę posłuchać, zastanowić się. Trochę kojarzy mi się on z burzą, takiej z błyskawicami, gdy te są daleko za oknem i ich nie słychać. Jednak czuć, że nieuchronnie się zbliżają.
Troszkę tu gości, – z takim mi bardziej znanych to Duff McKagan (zaskakująco na perkusji), Ben Shepard (to on stworzył klimat do Blues for D), ex-żona Marka Wendy Rae Fowler. Mnie zastanawia tajemniczy Marek na klawiszach w pierwszym numerze. Jakiś nasz Rodak?
Piękne i smutne Pill Hill Serenade – jak tu nie kochać takiej muzyki.
Też mam! Jak na razie jako jedyny album solowy Lanegana (do tego dochodzą 2 Screaming Trees, The Gutter Twins i 2 z Isobel Campbell). Płyta jest zdecydowanie inna niż najnowszy album Marka. Nie taka „przebojowa”, bardziej nastrojowa. Mam ją od 2 miesięcy a jeszcze nie miałem nastroju żeby się w nią wczuć jakoś mocniej:) To jest album na sobotni, ciepły poranek przy kawie na tarasie (a tu człowiek tarasem na dysponuje, z ciepłymi porankami też jest problem:)
Teraz mi się dopiero zdjęcie dograło – może trzeba tę płytę rozgryźć przy whisky w opcji bez cygara?:)
polecam.. wchodzi równie dobrze 🙂
Ja z kolei polecam Saturnalia, czyli kolaborację Lanegana z Gregiem Dullim, na każdą pogodę, porę dnia, z cygarem, whisky, albo i bez 🙂
zapomniałem o tej płycie.. dopisuję do musthave’ów 😛 a teraz puszcze ją sobie na spotify
http://www.amazon.co.uk/gp/offer-listing/B0012GJG38/ref=sr_1_1_olp?ie=UTF8&qid=1361305028&sr=8-1&condition=new 😉
fajnie że Ci się podoba, bo mnie też- baaardzo